niedziela, 22 stycznia 2012

na portalu społecznościowym przeczytałem o salsotece i kliknąłem że będę, w otaczającej technologicznej cyberprzestrzeni kliknięcie na fb jest zobowiązujące więc wykąpałem się i spryskałem tanim antyperspirantem, ubrałem się luźno, tak jak lubię, luźno u góry, obciśle na dole, wytargałem z szafy jakieś buty, używam tej pary w okresie wiosennym. pozostał jeszcze problem transportu, mam zatankowany rdzewiejący samochód, niestety nie mam osobistego kierowcy, jest problem, poza złym samopoczuciem na drugi dzień kwestia transportu to najmniej przyjemna część imprezowania, zrobiłem to co zawsze robię w takich sytuacjach - cześć, potrzebuję transportu, podrzucisz mnie? - kiedy? - no teraz, podjadę do ciebie za 15min? - nie wiem, nie chce mi się, odpoczywam? - to tylko 30min i będziesz w domu? - no dobra niech będzie, podrzucę. było ślisko, fatalne warunki na drodze, po przeciwnej stronie jezdni ciemno brązowy samochód marki której nie zdążyłem zarejestrować wykręcił leniwie pirueta i znalazł się wszystkimi kołami na pasie zieleni, zieleń przykryta była warstwą roztapiającego się śniegu. minęła nas policja, jechałem wolno, ostrożnie, z boku jakiś biały pojazd z włączonymi światłami awaryjnymi stał w połowie na krawężniku, przednia maska była lekko wgnieciona. dojechałem na parking przed klubem - słuchaj nie będę miał jak wrócić? - no i? - zadzwonię - okey, wszedłem do środka, fantastyczny widok, kilkanaście par tańczy salsę, była to cubana ale to im wybaczyłem, liczyłem na to że spotkam kogoś z kursu, myliłem się, nie było nikogo, będąc sam na imprezie nie czujesz się pewnie jeśli jesteś stadnym zwierzęciem, jestem jednak na takim etapie gdzie wejście do lokalu i zajęcie miejsca przy barze sam na sam ze swoimi myślami nie stanowi dla mnie sytuacji stresowej, mogę do nikogo nie mówić, popijam piwo i chłonę atmosferę, jest dobrze, tak właśnie było wtedy. chciałem żywca, był tylko lech, nie lubię lecha, żywca nauczył mnie pić kumpel z czasów liceum, był czas że wychodziliśmy na piwo, czasem nazywał mnie przyjacielem, ale to nie była przyjaźń, nie potrafię zrozumieć dlaczego tak mnie nazywał skoro tak nie było, w takich sytuacjach czujesz zażenowanie i nie wiesz co powiedzieć. siadłem na stołku pod ścianką i przy fragmencie stolika przylegającym do niej, nie czułem się pewnie, ale byłem spokojny, piłem piwo, było dobrze. w okolicy zaczęła kręcić się obsługa, impreza była rozkręcona, jednak nie wychodziłem na parkiet, tańczę liniową, czuję jak piwo zaczyna działać, jakieś dwie panny zaczynają tańczyć coś czego nie mógłbym nazwać salsą, pewne kroki trzymały się rytmu i o to chodzi. - hej, dziewczyno nauczysz mnie salsy? - ale ja nie umiem? - ja też nie? z tą drugą zacząłem tańczyć, poleciał rock'n'roll, później bachata, cubana i trochę liniowej, dziewczyna dobrze się ruszała, zacząłem uczyć jej liniowej, wszystko szło zgodnie z planem, ale cross body z obrotem było momentami za trudne, była trochę wstawiona, polubiłem ją bo była szczera i przyjemna, wypiłem jeszcze kilka piw, impreza przerodziła się w naturalną imprezę klubową. była tam jedna interesująca dziewczyna, totalnie mój typ. kebab, wróciłem do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz